4 maja, środa
Po rodzinnej majówce nie zostało już śladu. Zegar wskazywał 5:10. Karol nie
dawno wyszedł do pracy, a ja wierciłam się na łóżku walcząc z bezsennością. Czułam
się beznadziejnie, bo potrzebowałam snu, a mój umysł jakby nie zgrywał się ze
zmęczonym ciałem. Tym bardziej, że Blanka w ostatnich dniach lepiej sypiała i budziła się po nawet po ósmej. Miałam okazję, by się wyspać, ale najwidoczniej moje serce
i rozum zmówiły się przeciwko mnie. Jak nigdy, działają razem. Jednak żeby nie
było za pięknie, zgadzają się tylko w kwestii spania.
Wstałam po cichu udając się do kuchni. Wczoraj mój mąż sprawił mi prezent.
W zasadzie już nie będę musiała się martwić i zaglądać, co chwilę do sypialni czy
Blanka śpi. Kamerka EyeOn Baby wyposażona w czujniki dźwięki i ruchu powinna
zawsze informować mnie, kiedy maleństwo potrzebuje mojej uwagi. Miałam nadzieję,
że mnie nie zawiedzie. Wczoraj cały dzień testowaliśmy ją razem, dzięki czemu
spędziliśmy miły wieczór na sofie w salonie.
Karol uznał, że ostatnio jestem zbyt nerwowa i może to choć trochę
przyczyni się do zniwelowania moich nastrojów, bo będę mieć więcej czasu na
myślenie o sobie. Szkoda, że nie dostałam jej od razu po urodzeniu Blanki, ale
jak to mówią lepiej późno niż wcale. Swoją drogą zaskoczył mnie tym prezentem.
Poczułam się pierwszy raz od dawna doceniona. Sam pomyślał o tym, że potrzebuję
więcej spokoju, a nawet pomyślał o nas.
Zaparzyłam kawę i choć Karol miał tylko cztery dni wolnego, zdążyłam się
przyzwyczaić i nalałam jej do dwóch kubków. Gdy pracuje, wspólne śniadania nie
wchodzą w rachubę.
Na dworze było naprawdę przyjemnie. Zapowiadał się kolejny słoneczny dzień.
Narzuciłam na koszulę nocną ciepły sweter bawełniany sięgający niemal do kolan
i usadowiłam się na huśtawce wpatrując się w ekran tabletu, na którym widziałam
spokojnie śpiąca Blankę.
To był naprawdę trafiony prezent.
Wzięłam głęboki oddech delektując się rześkim, porannym powietrzem
jednocześnie wsłuchując w świergot ptaków. To była magia chwili. Przerwał ją
dźwięk otwierających się drzwi w garażu sąsiada, którego po chwili zobaczyłam.
I wcale nie miałam mu za złe, że zatrzymał moje rozkoszowanie się porankiem w
samotności. Przecierał oczy ciężkimi ruchami, jakby wciąż spał.
- Hej, masz może ochotę na kawę? – Spytałam radośnie, co ewidentnie go zaskoczyło.
Spojrzał na mnie uśmiechając się lekko.
- Cześć, z chęcią się napije – ziewnął, ale ewidentnie budził się do życia.
Bez zastanowienia odłożyłam swój kubek i przyniosłam kolejny. Całe
szczęście nie użyłam tego ze zdjęciem mojego męża, a zupełnie przypadkiem
wzięłam ten z napisem „dear friend”. Mimo
wszystko, gdy tylko zobaczyłam sąsiada, od razu pomyślałam o drugiej kawie. Nie
bez powodu zaparzyłam je dwie. A może lepsza wersja to taka, że kawa się nie zmarnuje. Dwie z rana dla mnie to za dużo, mimo, że uwielbiam ją pić.
Poklepałam dłonią miejsce obok siebie na huśtawce zachęcając Adama, by usiadł, co nieco go speszyło, lecz o dziwo mnie nie. Mimo to, nie odmówił. Przez
chwilę w mojej głowie krążyła myśl, że może to faktycznie było nieodpowiednie,
a kubek mogłam mu po prostu podać przez dzielący nas płot. Jednak tylko przez
chwilę.
- Pyszna – oznajmił upijając pierwszy łyk. – Po twoim dobrym nastroju
wnioskuję, że kolacja się udała – spojrzał na mnie uważnie. - Mówiłem jednak,
że nie powinnaś przesadzać z gałką muszkatołową.
Oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Postawiłam jednak na krewetki. Obyło się bez omamów.
- To dobrze. Wasze zdrowie – uniósł kubek swojej kawy, po czym stuknęliśmy nimi
o siebie wnosząc toast za moje małżeństwo.
Wznosiłam toast za moje małżeństwo.
Z sąsiadem. Przystojnym jak cholera. Biłam się za to po twarzy, w myślach
oczywiście.
- Jak minął ci weekend majowy? – Spytałam patrząc przed siebie i wdychając
świeże powietrze mieszające się z zapachem kawy i jego cytrusowymi perfumami.
- W porządku – odparł obojętnie. – W końcu obejrzałem cały ostatni sezon
Breaking Bad. Wypiłem kilka piw z kumplem z pracy – roześmiał się blado
wzruszając ramionami, co oznaczało, że nie do końca był zadowolony ze swojego
weekendu. – Twój rozumiem był o wiele ciekawszy.
Szturchnął mnie lekko w ramię, a ja poczułam się jakbym siedziała nie z
nowym sąsiadem poznanym tydzień temu, a z najlepszym przyjacielem z
dzieciństwa.
- Skłamałabym mówiąc, że nie. Dziękuję za podsunięcie pomysłu – faktycznie się udał, aczkolwiek nie było idealnie. Może więc trochę kłamałam. Chociaż nie powinnam była narzekać.
- Wychodzi na to, że krewetki są idealne na zażegnanie kryzysu
małżeńskiego.
- Mówiąc precyzyjniej, są wstępem do jego zażegnania. Plus wino.
Roześmiał się i przez chwilę obydwoje wpatrywaliśmy się przed siebie.
Zupełnie bez skrępowania ciszą. Nie było w tym nic niezręcznego, wręcz
przeciwnie.
- Ładna róża – powiedział z podziwem.
Przez chwilę szukałam jej w ogródku, ale szybko uświadomiłam sobie, że mówi
o róży wytatuowanej na moim przedramieniu. Jest dosyć duża i w zasadzie nie
sposób jej nie zauważyć. Zwyczajna, bez kolorowych wypełnień z lekko
wystającymi listkami. Choć mimo swej prostoty każdy uważa, że jest urocza.
- Mam ją już prawie dwa lata. Zrobiłam go trochę z głupoty.
- Dlaczego? – Spytał wciąż się w nią wpatrując.
- Chciałam pokazać Karolowi, że jestem spontaniczną osobą, bo według niego
taka nie byłam i zrobiłam tatuaż. Nieco wcześniej podsłuchałam jak rozmawiał z
przyjacielem i uznali, że tatuaże róż u kobiet są seksowne, więc podchwyciłam
pomysł.
- I zmienił zdanie?
- Nie – pokiwałam głową nieco zawstydzona – stwierdził, że się oszpeciłam.
Ale mnie się podoba. Pamiętam jak zły był wtedy, że w ogóle o niczym mu nie
powiedziałam. I była to pierwsza rzecz, o którą się pokłóciliśmy. A gdy
wspomniałam o jego rozmowie z Pawłem powiedział, że po prostu przytaknął mu by
ten skończył rozmowę o tatuażach.
- Ja nie jestem ich fanem, ale ten naprawdę mi się podoba. Pasuje ci – lekko musnął swoimi
delikatnymi palcami wytatuowany fragment mojego ciała, a ja poczułam dreszcze
przechodzące po moim ciele. Wewnątrz ogarnęło mnie przyjemne ciepło.
Unieśliśmy spojrzenia w tym samym momencie patrząc sobie w oczy. Ja lekko
onieśmielona, on zakłopotany swoją nazbyt spontaniczną reakcją. Odwróciliśmy
wzrok od siebie i nagle cisza stała się kompletnie krępująca. W dodatku teraz uzmysłowiłam
sobie jak blisko siedzimy i poczułam się niemal naga w samym swetrze, który nie
sięgał mi nawet do kolan.
- Dziękuję za kawę – oznajmił wstając. – Ale na mnie pora. Mam jeszcze parę
spraw do załatwienia.
- Nie ma za co. Do zobaczenia.
Uśmiechnęłam się, ale wcale nie chciałam by już szedł. Nie mogłam mu tego
jednak powiedzieć. Bałam się, że każda kolejna sekunda przyniesie więcej
spojrzeń. Więcej bólu w stłumionych przez żądzę dotyku ciał.
- Do zobaczenia – pożegnał się patrząc na mnie z przejęciem, po czym odwrócił
się i zniknął w swoim domu.
Wciąż czułam lekkie podekscytowanie. I zażenowanie. Odniosłam wrażenie, że
uciekł. Ale to lepiej. Postąpił mądrze. Z każdą rozmową przekraczaliśmy pewną granicę. I choć
całe zajście było przyjemne, nie powinno być takie dla mnie. Widziałam w nim
zbyt wiele rzeczy, które sprawiały, że przestawał być dla mnie tylko sąsiadem, a
stawał się kimś więcej. Kawa o poranku ramię w ramię, jego dotyk, spojrzenie. Nie
zaplanowałam tego i spodziewam się, że on też nie. Jednak to wszystko miało miejsce. I to wszystko było niewłaściwe, zważywszy na to,
że niedawno naprawiłam relacje z mężem. Przede wszystkim przez to niewłaściwe,
że jestem mężatką.
To, że tydzień temu potrzebowałam zainteresowania i zrozumienia było zupełnie normalne. Jednak dzisiaj nie powinnam była doprowadzić do tego, by ta
rozmowa obrała taki tor. Mogłam zakończyć to zwykłym dzień dobry, jak minął ci weekend majowy...
A jednak szukałam więcej...
Czuję, że bohaterka będzie miała niedługo niezły orzech do zgryzienia :) Kiedy mąż był dla niej zły łatwiej było flirtować z sąsiadem, ale gdy on jest dobry... :D Oj. :D Ciekawe :D
OdpowiedzUsuń